Rok Muzyczny 2011

Fanfary Dla A2

2011 12 30

30 listopada 2011 w Trzcielu oddano uroczyście do użytku 106 kolejnych kilometrów A2. Specjalnie na tę okazję A.P. Kaczmarek skomponował był utwór na orkiestrę dętą, gitarę basową i sopran. Jako, że budowę tej autostrady zaczęto po Kampanii Wrześniowej z nadania władz wojskowych III Rzeszy oraz dokańczano ją w ostatnich latach PRLu, fanfary odgrywane w 22 roku istnienia III RP są jak najbardziej uzasadnione. Jak nam donoszą kasztanowe ludki, planowe połączenie za pomocą tej trasy Warszawy z Europą, ma mieć miejsce już w pierwszych latach trwania V Rzeczpospolitej Papieskiej

Co Się Porobiło Z Tą Kapelą Złą?

2011 12 12

28 listopada formacja KNŻ wypuściła pierwszy studyjny album od 1999. Jest to zarazem pierwszy ich premierowy materiał od czasu reaktywacyjnego koncertu w toruńskiej Od Nowie, który to odbył się 14 lutego 2009

Mirosław Pęczak na początku grudnia 2011 zrecenzował był to wydawnictwo na łamach Polityki następującymi słowami:

"[...] niebywała jest energia samej muzyki i wokalnej ekspresji Kazika. To niemal demonstracja siły. Ta mocna, gitarowo-rockowa płyta to jedno z najlepszych dokonań w całym dorobku tego artysty"

Także Robert Sankowski w trakcie wywiadu z Kazikiem, opublikowanym 2 stycznia 2012 w Gazecie Wyborczej w artykule pt. "Kazik w sklepie z winylami", powiedział:

"[...] nagraliście jedną z najbardziej ostrych i punkowych płyt"

Niestety w rzeczywistości jest dokładne odwrotnie. Mamy tutaj do czynienia z emeryckimi rytmami i tekstami o niczym wydalanymi bez jakiegokolwiek polotu. Energii brakuje nawet jedynej rapowanej wstawce na całym albumie w utworze "Szybciej!"

 

KNŻ: 10 lat czekania - godzina słuchania - niesmak na resztę życia

[Tytuł rzeczonej płyty z litości nie zostanie tutaj w ogóle wymieniony]

Der Musikalische Blitzkrieg In Danzig

2011 11 30

Do Gdańska przyjechał zdobywca wielu Złotych i Platynowych Płyt, kulturowy produkt eksportowy Nummer Eins der Nation Deutsch: die Rammstein. Zagrali oni dwa wieczory z rzędu, 14 i 15 listopada, w ramach trasy "Made In Germany 1995–2011"

Naszą podróż w pierwszym dniu występów, także tym razem zaczynamy od wizyty na naszym Dworcu Głównym PKP. Pomimo tego, że pociąg jest przez 4/5 czasu mocno pusty, to i tak widać [i słychać] w nim fanów zmierzających do Trójmiasta. Po przyjeździe do Gdańska zgodnie z planem korzystamy z Szybkiej Kolei Miejskiej- dzięki temu szybko i bez problemowo dojeżdżamy do pewnego budynku niedostępnego dla zwykłej publiczności, w którym tej nocy mamy zapewniony nocleg. Jako, że do przystanku SKM mamy potem zaledwie jakieś 250 metrów, to możemy ubrać się w cienkie spodnie i t-shirty, zakładając do tego tylko letnie kurtki

A teraz korzystając z okazji, podzielimy się naszym wypróbowanym sposobem na nie zamarznięcie w takim lekkim stroju. Wcale a wcale nie należy się napić wódki. Można zrobić 2-3 serie pompek na maxa, ale wtedy niepotrzebne męczymy się przed koncertem. Nasz sposób jest bardziej wyrafinowany: należy wejść pod gorący prysznic, ewentualnie ugrzać [nie ogrzać] tylko stopy i dłonie w misce z wodą . Dzięki temu człowiek będąc tak słabo ubranym jest w stanie przejść szybkim krokiem [co także dodatkowo rozgrzewa] nawet 2 kilometry w temperaturach zbliżonych do zera stopni

Kolejką podróżujemy bez biletów, bo wszystkie 4 automaty na naszej stacji okazały się być popsute. W środku tym razem nie widać ani nie słychać, czy do naszego celu podąża także ktoś z pasażerów. Na drzwiach wagonu czytamy ciekawą inskrypcję naniesioną markerem:

Dzisiejszej nocy jestem przystojniejszy niż kiedykolwiek będę w przyszłości

Skłania to nas do swego rodzaju refleksji. Uświadamiamy sobie dogłębnie tę straszną prawdę, że

Młodsi niż dzisiaj już nie będziemy

Prawda, że głębokie? Jak chuj...

Po wysypaniu się na stacji Gdańsk-Żabianka, jesteśmy już właściwie w Sopocie [prawda, że logiczne]? Razem z nami wysiada dużo ludzi odpowiedniego sortu, czyli okazuje się, że nie musimy w ogóle pytać o drogę- bo wystarczy przecież podążać za jednym czy drugim stadem, czego normalnie robić nie lubimy. Po drodze zaczyna być widać policję i zostajemy zaczepieni przez przejeżdżającego kierowcę

Kierowca: Co dzisiaj jest na Arenie?
Polska Ojczyzna Robotów: Rammstein!
Kierowca: :0

W końcu widzimy ten obiekt, który na zdjęciach satelitarnych był pokazany dopiero w budowie. Prezentuje się nieźle i miał najwyraźniej specjalnie dla niego pobudowane drogi dojazdowe. A im bliżej niego jesteśmy tym więcej widzimy gliniarzy- tylu kierujących ruchem i stojących po chodnikach przy tego typu imprezie jeszcze nie wdzieliśmy. A do tego jeszcze wszędzie latają oznaczeni pracownicy Ergo Hali. Co więcej, ich aktywność nie ogranicza się li tylko do trzepania ludzi na bramkach, ale jeden z nich chyba co dwie minuty nadaje przez megafon przydatne informacje [wejście na jakie sektory jest za nim, dokąd prowadzą te schody obok, żeby po skasowaniu biletu nie wychodzić na zewnątrz bo nas nie wpuszczą z powrotem itp.; i to wszystko na "dobry wieczór" i z "dziękuję za uwagę"]. Po drodze do budynku mijamy punkt gastronomiczny oraz oficjalny merchandise bus- w sumie nieźle to wymyślili, żeby postawić ruchomy sklep [i nie tylko] tam gdzie ludzie żreć i pić będą. Ale nam już było na to za zimno

 

W środku zonk: w szatni na dole właśnie skończyły się miejsca, a do tych na pozostałych poziomach ludzie nie są puszczani. W końcu zostają wniesione stojako-wieszaki do kafeterii dostępnej tylko dla personelu przyjezdnego, ale jednocześnie następuje kompletny brak udzielania informacji rosnącemu tłumowi w kurtkach. No to jak się w końcu otwierają okna, to w kierunku lad zaimprowizowanej szatni w jednej chwili rusza jakieś 90% stojących w pobliżu- to jest dosłownie natychmiastowa implozja ludzkiej masy. Czy to jest właśnie psychologia tłumu? A może zwykły pęd bydła? Dla nas to było do przewidzenia, ale personelowi wyobraźni najwyraźniej zabrakło: zaczynają się dziać dantejskie sceny. Dwóch zawodników chce sobie dać po ryjach drąc się na siebie niemiłosiernie, ale nawet to nie skłania ochrony do zaprowadzenia porządku. Jednym słowem, wstyd przed fanami zza granic jak CHUJ! I zaiste jest myśleniem życzeniowym, że Polacy sami ustawią się ładnie w kolejkę albo będą podchodzić ze zbitej masy do lady w taki sposób, aby umożliwić wyjście tych co już oddali swoją odzież wierzchnią; i niestety taki schemat chamstwa powtarza się w naszych doświadczeniach koncertowych bardzo często. W dodatku to my informujemy nowoprzybyłych fanów i siedzących bezczynnie szatniarzy, że otworzona została dodatkowa szatnia. Po prostu, tak jak na zewnątrz organizacja była widoczna, tak w środku już nie za bardzo. No bo jak można nie wiedzieć ile biletów poszło do sprzedaży, czy tez jaka jest pojemność hali, tak aby móc zawczasu przygotować stosowną ilość ponumerowanych wieszaków?

W środku są 2 kolejne merchandise punkty w tym jeden bezpośrednio na hali [z tyłu], ale zainteresowanie przy nich jest dużo mniejsze niż na zewnątrz [a, co jest dziwne, bo na zewnątrz przecież pizga zimno!]. Możemy tylko zgadywać, że na piętrach też są dodatkowe i że dla odmiany w nich jednak są sprzedawane płyty winylowe zespołu, bo w tych przez nas odwiedzonych to brakuje nawet zwykłych kompaktowych. Kończy właśnie grać support w postaci Deathstars i my dokonujemy konstatacji o nierealności naszego awaryjnego planu dotarcia na płytę [bo wiadomo, że to tam będzie się działa akcja a my chcemy brać w niej czynny udział]. Otóż w przypadku nie dostania odpowiednich biletów, zakładaliśmy przeskoczenie barierek z sektorów siedzących- ale jak się okazuje, ściany w tej hali mają z 5 metrów wysokości, a my spodziewaliśmy się zsuwania z zaledwie jakiś 2 metrów. Ale na szczęście udało nam się odkupić zawczasu bilety na golden circle. Polska Ojczyzna Robotów ma więc [w teorii] dostęp do najlepszych miejsc, ale nie do końca w pełni z niego korzysta, albowiem udaje nam się dotrzeć tylko na lewą tylnią część okolicy środka. Dalej jest już za mocno nabite fanami i parcie naprzód zrównałoby nas w tej sytuacji w jednym rzędzie z tym buractwem widocznym parę minut wcześnie przy zaimprowizowanej szatni

Oczekiwanie na rozpoczęcie występu umilane jest przez stage menagera [?] testującego nagłośnienie ku uciesze publiki. Testy i sam wygląd podwieszanych do sufitu długich wieloelementowych głośników robi wrażenie. Znamy taką pewną nową halę, w której ludziom woda na łby kapie, a na koncertach w nich organizowanych są rozstawiane jakieś płotki zamiast barierek. Ale akurat ten obiekt wygląda w całości na profesjonalnie zaprojektowany i wykonany solidnie bez oszczędzania [wystarczy zawsze wejść do kibli], łącznie z mostem technicznym na suficie. Przynajmniej tak nam się wydaje, że patrzymy na most...

Nagle robi się ciemno. Z sufitu w towarzystwie skrzypiących dźwięków zaczyna opuszczać się ta podłużna kładka. Rozlega się syrena alarmowa. Zaczynają świecić zsynchronizowane z jej wyciem specjalne lampy zamontowane od spodu pomostu; tonie on w generowanej z butli pod ciśnieniem substytucie pary. Dzięki tym zabiegom powstaje klimat jak z rasowego filmu sci-fi typu "Alien" albo horrorowatej gry wideo w rodzaju "Half-Life". Teraz także staje się dla nas jasne, że na tym co wcześniej uznaliśmy za dziwnie rozbudowane stanowisko z konsoletami dźwięku / światła, za chwilę osiądzie jeden z dwóch końców kładki, umożliwiając tym samym przechodzenie ze środka płyty wprost na scenę

I w końcu niewiadomo skąd na podeście pojawia się zespół. W rytm miarodajnego bicia puszczanego z taśmy, zaczynają po kolei swoją marszrutę na scenę. Orszak otwiera Riedel z pochodnią a zamyka Lindemann. W środku polską flagę niesie Christian "Flake" Lorenz, a tą z logo Rammsteina Christoph "Doom" Schneider. Przy wiwatowaniu zabranych fanów, ustawiają się oni w jednym szeregu na scenie, a Olie podchodzi do wielkiego znicza aby go odpalić. I w tym momencie reszta chwyta za instrumenty oraz zaczyna zajmować swoje stanowiska, bo młotkowy zaczyna odliczać: "Eins. Zwei. Drei. Vier. Fünf. Sechs. Sieben. Acht. Neun. Aus...". No i następuje pierwsze jebnięcie wieczoru

I to się nazywa Wejście. Zupełnie jak u Hitchococka: zacząć od trzęsienia ziemi a potem zwiększać napięcie. Pierwsze 6 kawałków to masakra publiczności- łydki od pogowania odmawiają nam już posłuszeństwa zaledwie po paru minutach. Z uwagi na brak miejsca z przodu płyty, nie ma za bardzo jak wykonywać innych manewrów i dopiero na "Mutter" możemy sobie odpocząć. A gdyby to miał już być koniec występu to i tak bylibyśmy nim usatysfakcjonowani. I tutaj na razie zakończymy relację z samego występu, gdyż jak się miało okazać, drugiego dnia był on praktycznie identyczny

Jako, że po naszym wyjściu z hali jest jeszcze dużo czasu do odjazdu naszej SKM, to zaczynamy szukać postoju taksówek, aby usprawnić sobie jutrzejszą ewakuację. Niestety jedyna taksówka która nie zdążyła nam uciec, to jest ta z innego miasta, co to z jego kierowcą jest umówiona już jakaś grupa ludzi. Niczego się więc nie dowiadujemy, a wyjeżdżające samochody i tak zaczynają się nawzajem trochę blokować, co skłania nas do szukania jakiegoś miejsca na pobliskim osiedlu gdzie jutro mogłaby czekać specjalnie zamówiona taksa. Po drodze zahaczamy jeszcze tylko o autobus z towarem, bo trzeba w końcu wspomagać biednych artystów. Tu podobnie jak i w środku, słyszymy wielu ludzi mówiących nie po polsku czy niemiecku. Wydajemy w końcu trochę pieniędzy na coś sensownego i niesztampowego

 

Następnego dnia mogliśmy mieć wyjebane, bo naszym jedynym zadaniem było spotkać się popołudniu w Sopocie ze starym znajomym, aby zostawić u niego graty- tego dnia nocleg i transport mieliśmy zapewniony właśnie przez niego

Przed wejściem okazało się, że autobus pomimo stania w tym samym miejscu był zamknięty i towar można kupić tylko w środku. Ludzi było mniej, ale też decyzja o drugim koncercie ogłoszona została dopiero w sierpniu. Tym razem wbiliśmy się od prawej strony i dotarliśmy trochę bliżej sceny. Dzięki temu mogliśmy bardziej przyjrzeć się temu pięknie wystylizowanemu pomostowi, wypatrując od dołu tylko jeden nie pasujący element w postaci jakieś skrzynki z guziczkiem [zapewne bezpiecznik czy wyłącznik całości]

Byliśmy także w stanie dostrzec jak zespół pojawił się na sali- wchodził od tyłu prawym wejściem dla publiczności. Dzięki jako takiej znajomości setlisty mogliśmy pełniej uczestniczyć w występie: wiedzieliśmy kiedy zacząć maszerować w miejscu [początek "Links 2-3-4"], kiedy podziwiać światła [początek "Du Hast"] i kiedy można było pójść do kibla bez większej straty efektów pirotechniczno-oświetleniowych [bisy]. Także dzięki naszemu powtórnemu przybyciu na halę i obserwowaniu zachowania zespołu na scenie potwierdziliśmy to, co uświadomiliśmy sobie już wczoraj, że tak naprawdę nie bierzemy udziału w koncercie. No bo czy "Mein Teil" na żywo to jest jeszcze piosenka? Najpierw słyszy się ostrzenie noża [w jakości dźwięku zniewalającej], potem widzi wjazd wielkiego kotła pchanego przez umorusanego krwią kucharza z mikrofonem w formie rzeźnickiego ostrza, który następnie gazowym miotaczem ognia usiłował sobie ugotować swojego kolegę z zespołu?

[Po użyciu jeszcze większego miotacza ku uciesze tłumu i eksplozjach pod kotłem nim "spowodowanych", Flake wydostał się na zewnątrz aby niczym popsuta zabawka przejść dziwnym krokiem z iskrami sypiącymi się z jego pleców. A Następnie wrócił z powrotem w poprzek sceny, tym razem będąc wręcz gonionym przez wystrzeliwane z sufitu pionowo w dół race- i to na tyle szybko, że drugiego dnia ostatnia chyba musnęła go z tyłu głowy]

Drugiego dnia stojąc trochę bliżej mogliśmy zobaczyć szydercze uśmiechy gdy The Cowboy Landers i Partyboy Kruspe w trakcie "Du Riechst So Gut" podpalili te swoje gitary i nie przestali na nich grać, popisując się pracą palców na gryfach. Oczywistym jest, że muszą smarować czymś ręce, ale mimo wszystko oni te struny przecież szarpią długo. Więc gdyby coś im nie wyszło to zespół miałby problem przez najbliższe kilka miesięcy. No i tego drugiego dnia trochę im nie wyszło. Bo na moment przed odrzuceniem gitary przez Paula [do technicznych stojących pod sceną, chyba z kocami], ta mu się po prostu wyślizgnęła. Wygląd jego twarzy w tym momencie był po prostu bezcenny. "Du Riechst So Gut" akurat nie lubimy, ale na żywo został on uatrakcyjniony między innymi właśnie o taką popisową solówkę [po której nastąpiła pauza, wznowiona z nową energią w momencie podrzucenia z dołu instrumentów do zastygłych w bezruchu gitarzystów]

O sferze wizualnej jeszcze wspomnimy, ale musimy ponownie odnotować pracę oświetlenie na scenie przy początku "Du Hast"- bo to były chyba osobne światła przygotowane specjalnie na ten jeden utwór. I nie jest to przesada ze strony zespołu, takie taszczenie po świecie dodatkowego sprzętu tylko dla jednej piosenki, bo te zastosowane wtedy lampy idealnie pasują właśnie do tego charakterystycznego dźwięku znanego wszystkim fanom. A jak już jesteśmy przy fanach, to w trakcie "Haifisch" Flake wsiadł do pontonu, aby pożeglować sobie po golden circle. Polska Ojczyzna Robotów dopiero drugiego dnia zdołała posłużyć za fale. Pierwszego dnia klawiszowiec dodatkowo przywdział szalik w biało-czerwonym kolorze, który zdołano mu wrzucić do "łodzi", a co spotkało się z entuzjazmem publiki

Osobne słowo chcemy też poświęcić niezbyt lubianemu przez nas [w wersji płytowej] "Bück Dich". Swego czasu artykuł o zespole na Wikipedii, wspominał o aresztowaniu w USA panów Lindemanna oraz Lorenza za symulowanie stosunku homoseksualnego towarzyszącego graniu tej piosenki. Otóż w Gdańsku miał miejsce dwukrotnie brutalny gwałt analny a nie żadne tam pieprzenie kotka młotkiem, o jakim można by myśleć czytając wpis z Wiki. Jeżeli tak też to wyglądało za Oceanem, to już nas nie dziwi, że pruderyjna Ameryka po prostu musiała odizolować od swojej gawiedzi takich zboczków za kratami. I żeby nie było wątpliwości: nas ten akt rozbawił, zwłaszcza aktorska gra Lindemanna po ręcznie dokończonej robocie

Od tego też utworu wykorzystana została do grania mała scena na środku płyty- 4/6 zespołu zostało tam wprowadzone pomostem w sposób znany z końcówki videoklipu "Mein Teil, czyli na smyczy trzymanej przez perkusistę [a raczej perkusistkę]. Pomysł na takie przemieszczenie się w trakcie wstępu jest w swojej prostocie genialny, bo dzięki temu ci stojący na płycie dalej od sceny też mogli podziwiać swoich idoli z bliska. Po dwóch kolejnych piosenkach nastąpił powrót na scenę główną celem pożegnania. Ale jak się miało okazać, była to tylko krótka przerwa, po której nastąpiły drugie "bisy"

Pierwszym bonusem było nie trawione przez nas "Mein Herz Brennt". Ale zostało ono sprzedane w taki sposób, że nie zapomnimy tego do końca życia; ani tym bardziej tłumaczenia tytułu, pomimo że niemieckiego nie znamy prawie ogóle. Otóż pod koniec piosenki, w tej cichej i spokojniejszej części, zgasły prawie wszystkie źródła światła a z piersi wokalisty zaczęło bić czerwone serce zsynchronizowane z muzyką. I przy ponownym pierdolnięciu odpalił on był wyciągniętą niewiadomo skąd czerwoną racę świetlną, niejako właśnie od tego serca. Efekt po prostu niesamowity. Samo zapalenie racy oraz zgaszenie sztucznego serca wykonane było z dokładnością do ułamka sekundy [jednakże bicie je poprzedzające udało się zsynchronizować z muzyką od samego początku dopiero drugiego dnia]. Także gdy patrzyliśmy na to z lewej strony to nie było widać jak to jest zrobione, ale z prawej już mogliśmy odnotować kształty lampy emulującej bicie serducha

Drugim bonusem, wspaniale nadającym się do grania podczas tournée obejmujące różne części świata, był oczywiście utwór [i wszyscy razem:] "Amerika". I Ameryka rzeczywiście to była, gdy na publiczność confetii w wiadomych kolorach trysnęło ze sceny i posypało się z sufitu

Trzeci bonus to "Ich Will", podczas którego wokalista docenił polskich fanów i w odpowiednim momencie powiedział po polsku "Pokażcie ręce" [pierwszego dnia, a drugiego "Pokażcie Wasze ręce"]. Bo przecież na zapisie video z występu w Nîmes we Francji z 23 lipca 2005 [dostępnego na Platynowej Płycie "Völkerball"], mówi on zaledwie po angielsku ["Put them up"]. Był to zarazem jedyny komunikat, dialog czy monolog podczas całego koncertu, nie będący tekstem granego utworu. No właściwie był to tekst utworu, ale chodzi nam tutaj o to, że Rammstein nie prowadzi w ogóle pogawędek z publicznością ani nie odpoczywa pod przykrywką przekomarzania się z nią. Należy tutaj pogratulować kondycji, potrzebnej do 2 godzinnego energicznego ruszania się, nierzadko w ciężkich strojach i w otoczeniu ognia- zwłaszcza 49 letniemu frontmanowi

Przedostatnim bonusem było "Pussy". Podczas niego Lindermanna dosiadł wielkiego kutasa [tak właśnie, "kutasa", bo "penisa" atrapę to on miał przy "Bück Dich"] i po linijce "Let's do it quick" po raz drugi począł się spuszczać na publiczność. A czy piana ta nie wystrzeliła pierwszego dnia z powodu usterki technicznej, czy z powodu oszczędności- tego już nie wiemy

Natomiast jazdę, jaką sobie zafundowaliśmy przy "Engel" odpierdoliliśmy wiedząc, że to już naprawdę ostatni kawałek oraz zgodnie z sentencją ukutą we wagonie SKM, czyli ze świadomością, iż młodsi niż dzisiaj już nie będziemy. Jako, że specjalne ewakuowaliśmy się do tylniej części hali to mieliśmy dużo miejsca i nie wadząc nikomu nie gustującemu w tej formie rozrywki uszkadzaliśmy wyłącznie samych siebie. Bonusem dla nas w tych momentach, w stosunku do dnia wczorajszego, była lepsza widoczność sceny z powodu mniejszej ilości ludzi. A wiedząc, że to już naprawdę koniec [uklęknięcie zespołu], poklaskawszy w podzięce wypieprzyliśmy czym prędzej w kierunku świata rzeczywistego

A teraz korzystając z okazji, podzielimy się naszym wypróbowanym sposobem na to jak szybko wyjść z terenu obiektu. Po prostu na ostatniej piosence należy się ustawić w okolicy wyjścia, a przy schodzeniu ze sceny wykonawców od razu zapierdalać do szatni. Alternatywą jest tutaj pójście do niej po kurtki w przerwie przed bisem. A to kiedy można się spodziewać pauzy w koncercie oraz jego definitywnego końca, można wyczytać z setlisty- zazwyczaj jest ona w posiadaniu operatorów dźwięku przy konsoletach. Można też zawczasu sprawdzić w necie, jak przestawiała się lista granych utworów na ostatnich występach czy ogólnie sama struktura występu. [My tym razem tego nie zrobiliśmy, bo pierwszego dnia chcieliśmy być zaskoczeni doborem z repertuaru.] Niektórzy wykonawcy są powtarzalni do bólu, ale inni z kolei mogą mieć na liście napisane niestety tylko zdawkowe "bisy"

Na zewnątrz chwilę się po ochładzaliśmy [aż pot nie zaschnął] i zlokalizowawszy nasz transport, udaliśmy się skompletowaną grupą do miejsca spoczynku. Jedno było dla nas pewne: jutro nogi i szyje miały odmówić nam posłuszeństwa. Oczywiście mieliśmy rację i to jeszcze przez kilka dni

 

Tego dnia także kończyliśmy uczestnictwo w koncercie [w poniedziałek do pierwszych bisów, we wtorek do "Engel"] mniej więcej w miejscu płyty, w którym je zaczynaliśmy- po prostu nie dało się przemieścić do przodu. Średnia wieku była wysoka, było widać nawet pary w okolicach 50. W ogóle [przynajmniej tam gdzie my staliśmy] więcej było osób starszych niż nastolatków. Ale jak się potem okazało na Tubie, młyn z przodu jednak był [a kocioł na środku przy bisach dnia drugiego wiedzieliśmy sami]. Na płycie spotkaliśmy parę osób poprzebieranych [kucharz, stewardessa w skórze, jakiś mundur], ale chyba największe brawa należą się na oko 8 letniemu fanowi posadzonemu na opa zaraz przy barierkach: ubrany i pomalowany był nie gorzej od zespołu a w ustach zamontowane miał takie światło jak wokalista w klipie do "Ich Tu Dir Weh" [dzięki czemu można było z daleka zobaczyć jak razem z resztą skanduje "Rammstein! Rammstein!"]

 

Cała setlista wyglądała w następujący sposób:

  • Intro
  • Sonne
  • Wollt Ihr Das Bett In Flammen Sehen?
  • Keine Lust
  • Sehnsucht
  • Asche Zu Asche
  • Feuer Frei!
  • Mutter
  • Mein Teil
  • Du Riechst So Gut
  • Links 2-3-4
  • Du Hast
  • Haifisch
  • Bück Dich
  • Mann Gegen Mann
  • Ohne Dich
  • Mein Herz Brennt
  • Amerika
  • Ich Will
  • Pussy
  • Engel

Należy pochwalić włączenie do niej utworów nie będącymi singlami, zwłaszcza w sytuacji gdy cała trasa koncertowa jest spod znaku the best of. Tak naprawdę zabrakło nam tylko trzech pozycji: "Moskau", "Das Modell" i "Sehnsucht". W dalszej kolejności nasza wishlista rozszerza się o "Laichzeit" i "Zwitter". Aczkolwiek gdyby i one były, to z koncertu zabieraliby nas pewnie prosto na salę reanimacyjną, bo przecież nie moglibyśmy sobie odmówić przyjemności poszalenia przy nich. No ale wtedy też z kolei można by odpocząć przy także nie obecnych nieobecnych "Rammstein" i "Wilder Wein"

Co do warstwy muzycznej to jedne zmiany zaliczamy na plus [pociśnięcie przy końcu "Sonne", z podbitą perkusją] a inne na minus [solówka Flake'a w "Amerika", zaczynająca się niewiadomo gdzie i nie mająca tej energii co na płycie]. Nagłośnienie było wyśmienite czego przykładem była techno zabawa z publicznością przy "Bück Dich" w osobie pana Kruspe- przy tym utworze mimo stania w zbitym tłumie, na skórze czuło się spore podmuchy powietrza, a każdorazowe ciśnięcie w klawisze lekko elektryzowało. Aczkolwiek dźwięk był odrobinę lepszy dnia drugiego, albowiem mogliśmy usłyszeć wtedy vocal nie tylko Tilla, ale też gitarzystów [pierwszego wieczoru przez większą część czasu, to że śpiewają było znać tylko po ich ruszających się ustach]

A co do warstwy wizualnej, to te imprezy należy rozpatrywać nie jako koncerty, lecz jako spektakle Teatru Rammstein. Pirotechnika na Metallice to jest przedszkole. Gdyby nie lasery, to takie The Prodigy z perspektywy naszych kolejnych doświadczeń empirycznych należałoby ocenić jako efektywną, ale jednak wiochę. Jean Michel Jarre w Stoczni Gdańskiej w 2005 okazał się być przereklamowany. A tych występów Rammsteina nie da się inaczej określić niż mianem Teatru właśnie, bo dopracowanie poszczególnych elementów wymaga sprawnej reżyserii i odpowiednio przygotowanych aktorów. I nie chodzi tu tylko o sferę wizualną w dużym wymiarze, jak postawienie do pionu gigantycznego obracającego się powoli wentylatora podwieszonego gdzieś u góry, czyli zmieniającą się [i do dosyć poważnie] scenografię. Nie mamy tu też na myśli przebieranek w trakcie czy też powtórnego praktycznego wykorzystania pomostu. Bo chodzi tutaj o takie detale jak przerysowana mimika wokalisty w utworze "Wollt Ihr Das Bett In Flammen Sehen?" w momencie odgrywania sampli z gry "DOOM". Albo o całościowe ujęcie jednego tylko utworu, na przykład "Links 2-3-4":

Zaczyna się od puszczanego z taśmy a znanego fanom odgłosu maszerowania, do którego rytm w powietrzu dla publiki wybija na stojąco Schneider, w czasie gdy na swojej bieżni faktycznie idzie w takt tego rytmu Flake; po czym rozsuwanym wejściem na środek wmaszerowuje reszta zespołu i następuje rozprowadzenie gitarzystów po scenie [tak jakby ćwiczyli musztrę], by po powtórzeniu frazy i przed położeniem wokali przez Tilla, zaczął on krokiem robota podchodzić do mikrofonu i wyciągać ręce do stojaka tak jakby był zepsutą maszyną. A dalszym jego trakcie, wokalista oczywiście prezentuje swój autorski układ taneczny znany fanom pod nazwą Till-Hammer

I tak jest mniej lub bardziej przez cały występ, który należałoby obejrzeć z co najmniej z 6 razy aby wiedzieć, jakie są jego wszystkie atrakcje i niuanse. I takie też być musi zapewne założenie: bo skoro większość ludzi przez większość czasu nie rozumie o czym są poszczególne teksty to trzeba ich czymś zająć. A różnice pomiędzy oboma występami były kosmetyczne i wynikały one raczej z "błędów" w odtwarzaniu spektaklu na żywo, niż z wyboru

A teraz korzystając z okazji, podzielimy się naszą tezą na temat umiejętnego sposobu promocji a po części także doboru setlisty. No bo dlaczego, gdy oni wydali ostatnią [już teraz Złotą] płytę, to pierwszym singlem było "Pussy" z początkowymi słowami po angielsku? Ano żeby nie odrzucić przypadkowego słuchacza nie mówiącego po Niemiecku. Także przy "Reise, Reise" zrobili sobie kosmiczny videoklip do piosenki zaczynającej się od anglojęzycznego refrenu. W "Du Hast" połowa słów jest do łatwego opanowania przez nie czytających Goethego w oryginale. W także singlowym "Feuer Frei!" refren jest łatwy do wykrzykiwania przez publikę. Przy "Ich Will" też można bez znajomości języka ichwillować. Skandowanie tytułowego "Asche Zu Asche" to też żaden problem

I to w zasadzie wszystko co chcemy zrelacjonować i przekazać. Możemy tylko żałować, że nie udało nam się wcześniej dotrzeć na żaden z polskich występów Rammsteina. Ale też pewnie nie mielibyśmy w sumie tak dobrze dobranego zestawu utworów ani dopracowanego do perfekcji ich odtwarzania w sferze pozamuzycznej jak na "Made In Germany 1995–2011". I możemy tylko sobie zamarzyć, że Jerzy Owsiak w ramach dywersyfikacji następnego Przystanku Woodstock, zaprosi do grania na głównej scenie właśnie Rammstein, a oni z kolei przywiozą ze sobą chociaż połowę ze swoich zabawek. Zazdrościmy także ludziom, którzy opracowali i wykonali zespołowi w najdrobniejszych detalach całą tą scenografię i ich kostiumy- to musi być świetna robota, takie wymyślanie spójnej całościowo sfery wizualnej

 

A teraz zaprezentujemy nasze wspaniałe pamiątki, o których to wspomnieliśmy wcześniej. Same breloczki kupiliśmy sobie na miejscu w oficjalnym merchandise busie. Widoczny wyraźnie efekt 2.5D został wykonany fabrycznie dla zespołu. Ale już ten jasny napis na odwrocie został wymyślony i wykonany specjalnie dla nas

Der Musikalische Blitzkrieg In - Rammstein In Danzig 14-15 11 2011

PKP + nocleg + żarcie na mieście + wejściówki x2 + breloczki + dalsza obróbka = duuużo PLN

Uczestnictwo + wspomnienia + pamiątki = BEZCENNE

Yyy?

2011 11 11

W Poznaniu 4 listopada na terenie Hali MTP nr 2 miał miejsce koncert zespołu KULT. Nasze wspólne kolektywne przemyślenia i relacje są takie:

  • Miejsca w tym obiekcie jest niby dużo, ale ściśnięcie w jednym z jego rogów jednocześnie wejścia do kibli oraz do szatni, stawia ten lokal w jednym rzędzie z innymi fatalnie zaprojektowanymi budynkami. Ale [tymczasowe] oddzielnie części głównej od gastronomicznej jest już z kolei przejawem dobrego planowania
  • Dlaczego barierki ustawiono aż w tak dużej odległości od sceny? Czyżby dlatego, że na terenie hali można było kupić butelki z napojami wraz ich z zakrętkami [tworzące tym samym pociski balistyczne]?
  • Publiczność z przodu usiłowała tworzyć ścianę. Niestety taka samo-koordynacja zawodziła, w rezultacie czego ani razu nie udało się utworzyć porządnej wall of death, bo pusta przestrzeń robiona była zawsze w nieodpowiednim utworze / momencie.
  • W młynie widziano także zawodników w okolicach 40 i panienki przed 18, a zazwyczaj trafia się albo na samych młodych kozaków lub na same dzieciaki genderowo wymiksowane- ale jako, że muzyka KULTu jest ponadpokoleniowa, to na tym koncercie dokonała się tego egzemplifikacja w takiej to właśnie postaci
  • Przekazywanie mikrofonu przez Staszewskiego osobom innym [bliżej niezidentyfikowanemu ochroniarzowi podczas "Polski"], tudzież udzielanie się na nie-swoich instrumentach [np. Jabłoński towarzyszący Goehsowi na perkusji w "Sowietach"] to jest plus, a nie na minus, ubarwiający występ na żywo. Wychodzenie poza schemat jest jak najbardziej pożądane, bo impreza jest od tego aby się na niej bawić
  • Granie tego gówna z tekstem "o bela rami" należy zaliczyć do kategorii wielce wyrafinowanych lecz niestety nieudanych żartów. Nigdy tego nie zrozumiemy, dlaczego Dr Yry zaśpiewał właśnie to [w tym samym czasie jego miejsce w Ochronie zajął Kazimierz S.]
  • W piosence "Goopya Peezda" powinny były inaczej pracować światła- brakowało stroboskopu. Niestety z biegiem lat odnotowujemy, że na koncertach w warstwie muzycznej tego utworu jest coraz bardziej zatracany ten jego techniczny element. A skoro aktualne aranżacje innych kawałków tworzą momenty z zupełnie innych bajek [takich jak ragtime, reggae, jazz, poezja śpiewana] to nie należy unikać tego techno [bardzo dobrze słyszalnego w wersji studyjnej na Platynowej Płycie "Ostateczny Krach Systemu Korporacji", gdzie gitary są li tylko dla zmylenia nieuważnych słuchaczy]
  • Wiemy, że Unplugged jest oddzielną trasą koncertową, ale czy naprawdę nie można zagrać chociaż jednej piosenki w takiej wersji? I czy naprawdę już nigdy nie usłyszmy na żywo automatu perkusyjnego, tak charakterystycznego dla bootlegów z początków działalności zespołu?
  • Pojęcie dobrej setlisty jest całkowicie subiektywne, bo zależne przecież od gustu i każdy z nas ma spis utworów, które chciałby usłyszeć wraz z takimi, które mu zwisają koło dupy. Niestety my zaczynamy mieć wątpliwości, czy granie na bisach zestawu utworów "Polska" / "Po Co Wolność" / "Krew Boga" / "Sowieci" nie zaczyna po prostu być sztampowe i przez to zwyczajnie nudne
  • Także ochrona samego obiektu dorównała profesjonalizmem obecnej na występie Ochronie Kultowej. Było ich nie mało, mieli łączność, udzielali informacji, patrolowali teren imprezy. Byli nawet obecni w palarni na zewnątrz, urządzonej dosyć blisko sceny [wykorzystywanej przez nas do chłodzenia się]

Ogólnie było dobrze, organizacyjnie lepiej niż zazwyczaj. Skoro za bilety płacimy coraz więcej to w zamian oczekujemy właśnie takich imprez na poziomie. Niestety z powodu braku odpowiednich zdjęć, możemy jedynie narysować moment, w którym przedstawiciel kolektywu Polska Ojczyzny Robotów kończył crowdsurfing i przelatując przez barierki został złapany przez Dr Yry:

 
Ÿ

 

Smack My Woodstock Up

2011 08 20

TAK KURWA!

Marzenia jednak się spełniają:

w nocy z 6 na 7 sierpnia The Prodigy rozpierdoliło XVII Przystanek Woodstock

The Prodigy

Ale po kolei, czyli zaczniemy od koleją podróżą, bo ona też daje początek sumarycznemu zbiorowi naszych wrażeń. Otóż byliśmy zmuszeni wybrać opcję przejazdu z dwoma przesiadkami zwykłymi składami, bo te specjalne odjeżdżały zbyt rzadko i zza małej liczby miejsc. Już w pierwszym pociągu było widać trochę osób najwyraźniej podążających do Kostrzyna Nad Odrą. Ale dopiero [a raczej już] na pierwszym postoju znać było, że wchodzimy w alternatywny wymiar rzeczywistości. Po podstawieniu nowego składu [zmierzającego do Krzyża], tłum młodych ludzi rzucił się w jego kierunku. I co istotne z dalszego punktu widzenia naszej opowieści- część z nich była wyraźnie otagowana jako słuchacze Prodigy. A pociągiem tym okazała się być nowiutką kolejką typu podmiejskiego, w której miejsc siedzących starczyło prawie dla wszystkich. Niestety planowy odjazd nie następował a [nie tyle zniecierpliwiony co wielce rozbawiony] tłum zaczął skandować

Gdzie jest Krzyż?! Gdzie jest Krzyż?!?!

Otwierane były też kolejne puszki z piwem i pobrzękiwały szklane butelki. Aż w końcu na stację, po przeciwnej stronie budynku dworcowego, wtoczył się kolejny pociąg i wyskoczył z niego pędzący w poprzek torowiska kolorowy tłum ludzi. W wyniku doszlusowania kolejnych pasażerów atmosfera zamiast zgęstnieć jeszcze bardziej się rozluźniła. I to na tyle, aby po drodze do Krzyża doszło do konsensusu społecznego, objawiającego się wygłaszanym chóralnie hasłem

Lepper na Wawel! Lepper na Wawel!!!

A im bliżej było naszej drugiej przesiadki, tym częściej młodzież dopytywała się, "gdzie jest krzyż?!", manifestując tym samym duchową i mentalną rozłączność z Elitą Narodu Polskiego koczującą pod Pałacem Prezydenckim w moherowych czapkach. I oto mamy niezaprzeczalny dowód empiryczny na to, jak w rzeczywistości wygląda Pokolenie JP 2:0, które to od początku jego "powstania" było wyłącznie onirycznym bytem medialnym; bo TAK KURWA! właśnie wygląda w realu polska młodzież i przyszłość Ojczyzny Robotów, a nie te bzdurne myślenie życzeniowe powielane bezmyślnie po śmierci Wielkiego Białego Czarownika przez różnych pismaków, redaktorzynów z portali internetowych i wypindrzone panienki przed kamerami

W Krzyżu miało miejsce istne oblężenie peronu a wiele osób było już najwyraźniej najebane. Niektórzy z koczujących na peronie chcieli jechać zobaczyć Leppera na Wawelu, aby zapewne oddać hołd temu pożal się politykowi, który w mediach z buraka i prostego cynika dzięki swojej śmierci przeobraził się z dnia na dzień w wielkiego polskiego męża stanu. Tym razem podstawiono bardzo mocno zdezelowane piętrowe wagony w obstawie SOKistów pilnujących nie wchodzenia na tory- co udawało im się tylko do momentu pojawienia się początku składu na wysokości dworca

Dalsza podroż po torach odbywała się już całkowicie w atmosferze Systemu pierdolenia, a łatwość nawiązywania kontaktów interpersonalnych w tym pociągu nie miała granic. Nawet odór wydzielany przez śmierdzieli, tym razem aż tak bardzo nie przeszkadzał, bo wyjątkowo zachowywali się oni w miarę kulturalnie- paląc jedynie przy stale szeroko otwartych drzwiach wejściowych. Oprócz tego, wiele osób z wagonów naszego i następnego, zmuszone było w pewnym momencie docenić empirycznie ten wielce wyrafinowany dowcip spółki PKP Przewozy Regionalne w postaci nieoświetlonego kibla z wielką dziurą zamiast zmatowionego okna w nie zamykających się drzwiach z dykty. Na co komu w ogóle okno w drzwiach wejściowych do pociągowego sracza??? Zbliżając się do Kostrzyna, co niektórzy poczęli więc korzystać z toalety na zewnątrz. No i jeden z zawodników raz nie zdążył opróżnić pęcherza, dostarczając tym samym ubawu całemu pociągowi- ale od czego są znajomi? Hamulec bezpieczeństwa w takich okolicznościach uruchamiany był jeszcze nie raz. Na początku było to zabawne [ale nie dla kierownika pociągu], lecz potem już tylko niepotrzebnie zatrzymywało i tak dosyć spóźniony pociąg. Ostatni raz hamulec został pociągnięty w momencie wjazdu na stację docelową [i to akurat zważywszy na okoliczności było śmieszne]. Ale mimo wszystko Polska Ojczyzna Robotów niniejszym współczuje wszystkim, którzy tego dnia podróżowali koleją po południowo-zachodniej Polsce w celach innych niż na Woodstock

Po wyjściu z dworca zaczął się piknik ciągnący się aż do samego miejsca festiwalu. Miał zapach wielorakich rodzajów pieczonych i smażonych mięs oraz smak piwa spożywanego na ulicy. Po drodze mijały nas ciągle wypełnione taksówki, busy, autobusy oraz nie oznakowane i oznakowane pojazdy policji, my natomiast mijaliśmy śpiącego punkowca pod wiaduktem, imprezowiczów w rowach i sterujących ruchem żandarmów wojskowych

Jak się okazało, na teren Przystanku wchodziliśmy od strony głównego wejścia. Do polowego Lidla: kolejka w chuj. Do bankomatu: kolejka w chuj. Na głównym deptaku: ludzi w chuj. A przy kiblach o dziwo kolejki nie było żadnej

Ogólnie to, co zobaczyliśmy w przeciągu tej godziny, chodząc sobie po pasażu handlowym i okolicy, usiłując jednocześnie znaleźć osobę zapewniająca nam tego wieczoru nocleg a bawiącą się tam już 3 dzień z rzędu, zmusiło nas potem do wyzywania się od głupków. No bo czyj to był genialny pomysł, żeby rok po roku nie jechać zobaczyć czym ten Przystanek Woodstock smakuje? Mieliśmy swego czasu relację z pierwszej ręki, ale z uwagi na kontrowersyjną osobę ją dostarczającą, uznaliśmy ją za kolorystyczną konfabulację. Jak się okazało na żywo, byliśmy w swojej ocenie całkowicie w błędzie. A gdy potem, już po zrzuceniu gratów i założeniu glanów, udaliśmy się już w ciemnościach w kierunku sceny głównej i stanęliśmy koło Grzybka, to wyzwiska zamieniliśmy na "skończonych debili" i "frajerów". No bo czy heteroseksualni faceci patrząc na pląsające się w błocie młodziutkie laski mogli dojść do innego wniosku- normalnie płaci się żeby oglądać jakieś idiotyczne walki w kisielu albo innym gównie typu makaron, a tu proszę: można samemu się za darmo przyłączyć do rzeczywistej zabawy i w dodatku poskakać do mocnej muzyki. No żesz kurwa mać...

Stojąc tak sobie w okolicy dźwigu z bungee i słuchając formacji Gentleman And The Evolution, zauważyliśmy symptomatyczną rzecz: tak jak wcześniej w tłumie jednocześnie wychodził z niego sznur ludzi i taki sam sznur ciągnął w kierunku sceny, tak teraz do środka "płyty" waliły 3-4 kolumny a opuszczały go pojedyncze osoby. I czy to, wraz z tym co widzieliśmy po drodze i późniejszymi ustaleniami dotyczącymi liczby uczestników [w ilości 700 000 osiągniętej dopiero ostatniego dnia] nie świadczy o tym, że ludzie przyjechali właśnie specjalnie na Prodigy? W tamtym momencie stało się dla nas jasne, że nie ma co się wygłupiać i jeszcze zanim Gentleman skończył nawijać po jamajsku znany nam już wcześniej utwór "Leave Us Alone", zaczęliśmy zmierzać w jedyne słuszne miejsce: pod scenę

No i udało się nam wstrętnym burżujom dostać dokładnie na środek jakieś 40 metrów od frontu sceny. No bo nie ma to jak przyjechać spóźnionym pociągiem i jakby nigdy nic wejść tam gdzie inni koczowali od kilku godzin. Ledwo Gentleman skończył grać to rozległo się wołanie "Ściana! Ściana!- i rzeczywiście po chwili zrobiło się miejsce pod wall of death, ale szybko ono zniknęło. Czas oczekiwania się wydłużał i już dawno minęła pora planowanego rozpierdolenia Przystanku. Kamerzyści razem z osobą operującą wskaźnikiem laserowym po telebimach, zachęcali dziewczyny do udziału w zabawie pod tytułem Pokaż Cycki. Jedna nastka po wielokrotnym rozgrzewaniu wyobraźni męskiej części widowni, w końcu pokazała w co pięknego wyposażyła ją Matka Natura, za co w podzięce dostała wieeelkie brawa. Potem także inna wystąpiła toplees, ale jak się okazało po jej odwróceniu twarzą w kierunku kamery, była długowłosym chłopakiem robiącym sobie umiejętnie jaja z publiki- co z kolei poskutkowało wybuchem salwy śmiechu półmilionowej publiczności

 

Aż w końcu puszczane z taśmy niezłe songi ucichły, światła pogasły a na scenę weszli Oni. Nastąpiło krótkie przywitanie [fucker do kamery od gitarzysty Holliday'a] i już po paru dźwiękach wstępu rozpoczęło się "World's On Fire", zarówno z Maximem jak i Keithem na vocalu. Nie wiemy jak to wyglądało z tyłu, ale z przodu publiczność po wielokrotnie powtarzanym "world's on fire, world's on fire" wraz z właściwym pierdolnięciem muzyki po prostu eksplodowała. Połączenie żywej perkusji Crabtree'a i klawiszy / samplera Howletta zaczęło wgniatać piach pod naszymi glanami głębiej i głębiej. Przy obecnie dostępnym repertuarze, rozpoczynanie właśnie tym utworem uznajemy za najlepszy z możliwych wyborów. A w przypadku publiczności festiwalowej przekazuje wyraźny komunikat- jak się podoba, to już wiecie jaka jazda czeka publiczność; a jak się nie podoba to wypierdalać na boki i do tyłu, bo trzeba zwolnić miejsce pod powstające młyny

Na tym koncercie ostatecznie dotarło do nas, że "Omen" jednak bardzo dobrym kawałkiem jest- bo to przyspieszające i niknące "it's an omen" jest momentem prowokującym ponowny wybuch publiki. "Thunder" w wesji dub może się wydawać nie na miejscu- ale nie dla kogoś kto jest w młynie i zaczyna się poruszać w takt muzyki niejako w zwolnionym tempie. Natomiast wstawienie zaraz potem na moment starusieńkiego "Religion", stanowiło swego rodzaju wprowadzenie do "Warrior's Dance", które pomimo bycia ich świeżym utworem jest przecież utrzymane w stylu sprzed właśnie 20 lat

Na tym koncercie, podobnie jak w Warszawie w 2010, użyto genialnego łącznika w postaci "Shut Your Mouth" kapeli Pain pomiędzy "Invaders Must Die" a "Diesel Power", tylko trochę bardziej poszatkowanego i pomiksowanego. A praktycznie jak tylko pojawiły się wsamplowane partie wokalne Shahin Badar, to ludzie z przodu wiedzieli co mają będą robić w końcowej części "Smack My Bich Up". Po wyrazie twarzy Maxima widać było, że się tego raczej nie spodziewał. Mimo wszystko wydał parę razy wytyczne co do zejścia do parteru i tym sposobem zespół miał zapewne okazję zobaczyć największy wyskok publiczności w swojej przeszłej i przyszłej karierze scenicznej- no bo w końcu liczba uczestników w Kostrzynie przebijała ponad 10-krotnie ich dotychczasowy najliczniejszy show w Milton Keynes

A teraz korzystając z okazji, podzielimy się naszym sposobem na zachowanie energii podczas przerw między rozpierduchami w młynie: woda + bojówki. Zabierajcie ze sobą butelki nie gazowanej wody mineralnej w plastykowych butelkach o optymalnej w stosunku do sytuacji pojemności 0.2 litra. A pomogą wam w tym właśnie dodatkowe kieszenie w spodniach. Przy czym butelki trzymamy w zwykłych a resztę rzeczy w tych dolnych. Nawet jedna butelka dużo daje, ale przy takich ostrych jazdach lepiej od razu zabrać dwie. Mając relatywnie mały rozmiar po prostu nie przeszkadzają one w zabawie, a potem okazują się bardzo pomocne; co jest opinią nie tylko naszą ale też tych wszystkich, którzy potem chcą od nas "tylko łyka"

Jako, że nastąpiło zejście kapeli ze sceny, włączono światła. Widok pół miliona dosłownie u naszych stóp podczas crowdsurfingu jest przeżyciem na miejscu skłaniającym do niekontrolowanego artykułowania dźwięków, a po opadnięciu emocji do konstatacji, iż w życiu ważne są tylko właśnie takie chwile jak te

Powrót na bisy nastąpił był w wielkim stylu przy dźwiękach "Take Me To The Hospital". Aż do tego dnia wydawało nam się to być kawałkiem nudnym [i przez to nie słuchanym], ale przy odpieprzeniu teatralnej pauzy w młynie w momencie "hold it!" już tak nie myśleliśmy. Tym samym liczba podobających się nam utworów z płyty "Invaders Must Die" osiągnęła 9 i 1/4 utworu, co przy ogólnej liczbie 11 jest wynikiem bliskiemu ideałowi. Tu nie tyle powtórzyła się nam historia z zeszłego roku, gdzie po koncercie w Torwarze utwór "World's On Fire" z piosenki zwyczajnie dobrej awansowała na zaaajebistą- tutaj mieliśmy do czynienia ze sCRASHowanie jego odbiorców tuż pod sceną

Cały występ zakończył się wraz ze śpiewaniem przez kilkaset tysięcy ludzi banalnego, ale jakże nośnego i znanego, tekstu "Out Of Space". Jeszcze bardzo długo po zejściu zespołu ze sceny, włączony przez Liama loop wzbudzał wokalny rezonans ze strony uczestników Woodstock. Nasza ewakuacja do jak się okazało strategicznie pozostawionego pojazdu przy maszcie nadawczym, była w sumie szybka, bo znowu wybraliśmy taktykę przebicia się w bok gdzie jest luźniej i dalszego parcia w linii prostej, ale tym razem do tyłu. I dobrze, że strażacy na górze w swojej bazie świecili porozstawianymi halogenami, bo bez nich byłoby tam ciemno jak w dupie. Człowiek mieszkając w mieście nie wie już co to znaczy "ciemna noc", bo niby skąd? Przed nami zdążył odjechać nie jeden samochód, ale my jeszcze trochę postaliśmy w tym lesie chłonąc emocje. Ruszyliśmy do domu mówiąc sobie, że "My tu kurwa jeszcze wrócimy!"

 

Cała setlista z tego wieczoru przedstawiała się następująco:

  • Intro
  • World's On Fire
  • Breathe
  • Omen
  • Poison
  • Thunder
  • Religion
  • Warrior's Dance
  • Firestarter
  • Run With The Wolves
  • Voodoo People
  • Omen (Reprise)
  • Invaders Must Die
  • Diesel Power
  • Smack My Bitch Up
  • Take Me To The Hospital
  • Their Law
  • Out Of Space

Brakowało nam jedynie genialnego "Wake The Fuck Up", będącego swego rodzaju mashupową przeróbką "Spitfire (Nightbreed Remix)" i "Wake Up Call" z autorskiego repertuaru Prodigy. A oczekiwanie "Break And Enter" czy "Hyperspeed " jest już raczej w sferze poza zasięgiem

Prostota tekstów, gęste używanie sampli i krótki czas samego koncertu uświadomiły nam, że to jest właśnie ten przepis powodujący obecnie triumfy The Prodigy na całym świecie, o czym zaświadczyć mogą ich Złote i Platynowe Płyty uzyskane poza ojczyzną. No bo weźmy takie stare "Diesel Power", w którym to na koncertach warstwa tekstowa ograniczana jest jedynie do refrenowego "blows your mind drastically, fantastically". W wersjach live wiele kawałków jest właśnie skracanych, a [zwłaszcza tych starszych] dodatkowo ostro zmienianych. Rzadko która piosenka ma więcej niż parę linijek tekstu- publiczność nie ma i nie może się nudzić. No bo jak bardzo mdławe, aż do wyrzygania, są przepisy typu refren - zwrotka - refren - zwrotka - refren - solówka - refren? Prodigy już dawno wyszło poza wszelkie schematy, nawet swoje własne. Bo czy ktoś tańcząc w hali na imprezie typu rave w dajmy na to 1991 roku, mógł przypuszczać, że dwie dekady później na występach tej formacji pod gołym niebem, odpierdalane będą tańce wojenne, w postaci facetów biegających w 25 metrowych ludzkich cyklonach?

 

Oglądaliśmy potem na Tubie siłę sprawczą Woodstock w osobie Jurka Owsiaka, gdy otwierał imprezę 4 sierpnia. Widać na nim, że dokładnie w momencie jak kończy czytać list od Prezydenta Komorowskiego, nad Przystankiem przelatują dwa F-16. Po prostu timing niesamowity. Oczywiście smutni panowie z Organizacji Na Literę K już marudzą, że koszt takiego lotu samolotu bojowego jest przecież bardzo wysoki. I mają rację oraz zapewne też od razu wizję, na jakie nowe pałace i limuzyny oni by te publiczne pieniądze wydali, gdyby tylko położyli na nich te swoje przebrzydłe szpony ozdobione złotymi sygnetami

Wszelkie narzekania na historie z barierkami, dresiarzy z białymi kozaczkami, czy gówniane nagłośnienie, nam są obce. Przybyliśmy w sam raz, poszliśmy do przodu gdzie wszystko było słychać i dużo widać, wybawiliśmy się i nie musieliśmy płacić za bilet wstępu- no więc czego chcieć więcej?

A wracając do oceny The Prodigy, to ich kariera wygląda tak, że zaczynali jako jeszcze jeden rave'owy zespół z trzema tancerzami obojga płci. Następnie zrobili własną brzmieniową ewolucję oraz rewolucję w świecie muzyki, poczem prawie się rozpadli. Aż w końcu powrócili z imageee tria punkowców, aby miażdżyć swoimi występami kolejne tłumy. Dla nas The Prodigy to nie jest zespół- to jest kurwa stan umysłu

Snoop Lion, Biaaatch!

2011 07 30

Jak to nierzadko bywa, artysta muzyczny dobiegający czy to 30 czy 40 roku życia, ma już wypite tyle alkoholu, że w końcu dojrzewa do zobaczenia Jezusa. Rzuca więc swój nałóg wraz z innymi używkami, zaczyna się modlić, pokazywać w kościele oraz ogólnie robi z siebie pajaca. Ale przede wszystkim odchodzi ze starego zespołu aby zacząć nowe życie pod nowym szyldem [czytaj: zacząć trzepać kasę wyłącznie na własne konto]

I tak też się stało ze Snoop Doggiem, któremu 20 października stuknie 40-stka. Aczkolwiek jak na ten wyjątkowy talent przystało, także ta metamorfoza jest wyjątkowa. Otóż pan Calvin Cordozar Broadus Junior wypalił tyle "świętego zioła" podczas swojej niedawnej podróży na Jamajkę, że zamiast Jezusa zobaczył Boba Marleya. No i przerzucił się na styl rasta zmieniając przy okazji pseudonim na Snoop Lion. I tak też raper który swoją pierwszą Platynową Płytę Winylową zdobył jeszcze jako Snoop Doggy Dogg, 20 lipca tego roku opublikował swój pierwszy singiel jako Snoop Lion pod wielce wyrafinowanym tytułem "La La La"

Gratulujemy my my

Hieny Na Start

2011 07 24

Wczoraj Amy Winehouse odwaliła kitę [my też ją kiedyś odwalimy]. Dołączyła ona tym samym do grona [przepraszamy: panteonu] Artystów nie rozumianych za życia, zmagających się z ciężarem własnej sławy, usiłujących zachować artystyczną integralność itp. itd. etc.

Teraz pozostaje tylko czekać na wydane albumu z niedokończonym materiałem, wspominkowe koncerty i odkrywanie jej kolejnych demówek / muzycznych szkiców, wydawanych potem na winylach

Metallica - 500% Normy Czy Formy?

2011 05 20

11 maja na stronie Związku Producentów Audio-Video został opublikowany raport z okazji 500 wydania listy OLIS. W zestawieniu top 10 wykonawców zagranicznych będących najczęściej na pierwszym miejscu wyników sprzedaży, na pozycji 8 uplasowała się Metallica

Niby nie mogło być inaczej, bo wystarczy zsumować te wszystkie Złote i Platynowe Płyty, które zespół otrzymał na przestrzeni lat w naszym kraju. Ale mimo wszystko jest to niewiarygodne, aby metalowy zespól w ogóle był w takim top 10, zwłaszcza w takim kraju jak Polska

Less Of Faithless

2011 05 14

7 i 8 kwietnia 2011 formacja Faithless dała 2 ostatnie koncerty, kończąc tym samym karierę w wielkim stylu, bo w lokalu The O2 z transmisją na żywo do multipleksów na całym świecie

Niestety zamiast pisać pozytywnie o tych imprezach, należy wspomnieć negatywnie o samym zespole. Albowiem najwyraźniej Maxi Jazz, Sister Bliss i Sudha Kheterpal zapadli na chorobę dobrze znaną w świecie muzyki. Objawia się ona właśnie takim ogłaszaniem zakończenia działalności i organizowaniem w związku z tym pożegnalnej trasy koncertowej wraz z rozreklamowanym finałowym koncertem. Następnym etapem choroby [po tym idzie znać, że dany wykonawca na nią zapadł] jest dalsze kontynuowanie działalności typu live. Jest więc tylko kwestią czasu ukazanie się kolejnego wydawnictwa, zapewne w limitowanej edycji na płycie winylowej- w tym konkretnym przypadku dla niepoznaki pod szyldem Faithless Soud System. A potem będzie pewnie pożegnalny koncert Faithless Soud System. A później też się coś wymyśli

A jeśli chodzi o samą transmisje to oczywiście impreza była super- tylko, że takie oglądanie jej [nawet na wielkim ekranie] jest jak lizanie przez papierek

Video Killed A Hip-Hop Star

2011 02 28

Dr. Dre zrobił sobie klipa do drugiego singla z mającego się ukazać pożegnalnego solowego albumu "Detox". W videoklipie "I Need A Doctor", którego premiera miała miejsce 23 lutego, oprócz Doktora występuje także Skylar Grey / Holly Brook, Zegarek, Trampki, Samochód Dla Facetów Z Małym Fiutem oraz Cień Świetności Pewnego Białego Rapera

Eminem i Dr. Dre